Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizacja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 12 lipca 2016

Raz kozie śmierć!

Podczas naszego pobytu na działce, odważyłam się pierwszy raz pojechać na rower z Riko.
Ok, nie mówię, że nigdy nie jeździliśmy na rowerze, bo często brałam go ze sobą, ale zawsze bałam się wziąć go na smycz i pozwalałam mu biegać samopas. Ci co znają Rikackiego dobrze wiedzą, że ciągnie jak traktor. Teraz rozumiecie moje obawy "przed śmiercią"?

Gotowi do drogi!
Mimo wszystko bardzooo ufam Riko, więc odważyłam się na wsi (!), gdzie jest o wiele więcej nowych i nieznanych zapachów, pojechać z nim na rower na smyczy. Pierwszy raz to miała być chwilka, prawie nic. Wyszło jak wyszło i zrobiliśmy 4.53 km.

Pierwsza przejażdżka
Przyznaje, że gdybym nie zaczęła z nim biegać nie udałoby się, bo to dzięki tym wszystkim komendom nic nam się nie stało i wyszliśmy cało. Na początku byłam lekko zdenerwowana, jak Riko się zachowa, jednak bez potrzeby. Gdy tylko podpięłam go do roweru, wsiadłam i powiedziałam "naprzód" Riko przyjął dobrą pozycję. Oczywiście na początku powolutku, bo nie czułam się pewnie. Riko całą drogę biegł przed rowerem i delikatnie ciągnął (a myślałam, że znowu będę mieć traktor zamiast psa, za takie rozrywki to ja dziękuję!), reagował na wszystkie zmiany tempa, skręty (jestem pełna podziwu, odróżniał prawo od lewego po jednej komendzie), zatrzymania, a także trzymanie się blisko pobocza, kiedy wjechaliśmy za asfaltową drogę. No czego chcieć więcej? Ha, ja zawsze chcę więcej.

Przydałoby się, żeby kiedy mu mówię że ma przerwę na siku, to on mnie posłuchał, a nie dalej biegł. Sama czasem potrzebuję odpoczynku!. Wyszło na to, że Riko podczas drogi tylko raz się załatwił.

Nowy sposób wspólnego spędzania czasu spodobał mi się tak bardzo, że dwa dni później wybraliśmy się znowu na rower, tym razem dalej i przejechaliśmy 6,50 km. Byłam już bardziej pewna siebie i czułam że nic się nie stanie.
Druga przejażdżka
Oczywiście napotkaliśmy rozproszenia, które wymagały od psa opanowania. Za pierwszym razem były to tylko psy i UWAGA krowy! Riko zupełnie je olał. Ale co tam krowy, na drugim bikejoringu (tak, myślę że mogę to tak nazwać) spotkaliśmy też koty i konie. Ale to jeszcze nie wszystko. Ostatni, największy sprawdzian dla mojego dzielnego psa myśliwskiego to sarna! Gdy tylko ją zobaczyłam przez głowę przeleciały mi wizje Riko rzucającego się za nią w pogoń, ze mną na drugim końcu smyczy... Pomyślałam tylko "błagam nie zauważ tej sarny i dalej biegnij przed rowerem!" Ku mojemu zdziwieniu przejechaliśmy normalnie, zupełnie jakby był to zwykły element krajobrazu. Sarna też nas zignorowała, nie przestając radośnie skakać  Zastanawia mnie tylko, czy Riko zauważył lub przynajmniej wyczuł tę sarnę i ją zignorował czy po prostu był gapą i nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia.
Podsumowując bardzo ciesze się, że ponownie zaufałam mojej muci i przetrwaliśmy obie wycieczki.

Rodzinka! :P  

wtorek, 12 stycznia 2016

Pierwszy trening w 2016

W sobotę pojechałyśmy wraz z Leną na trening rally-o.

Tacy grzeczni w metrze...

Jechałam z duszą na ramieniu, byłam bardzo zdenerwowana podczas nocy i drogi na Pola Mokotowskie (gdzie miały odbyć się zajęcia). Miałam czarne myśli, że Riko się nie skupi, będzie najgorszy, mimo że bardzo dużo umie.


Riko zaraz po wejściu do parku. Teraz rozumiecie?

Kiedy doszłyśmy na polanę na której odbywał się trening uspokoiłam się, pomyślałam że co z tego czy Riko pokaże się z najlepszej strony, przecież treningi służą aby dowiedzieć się jak tych problemów się pozbyć, a nie żeby się popisywać przed wszystkimi.
Pani Agnieszka dała nam (tak jak myślałam) proste zadania,

Na przykład to: "nie bierz tego, to co, że
takie mniamuśne ciastka, dasz radę...


jednak okazało się że Riko nie pamięta komendy "zostań" i nie potrafi chodzić na luźnej smyczy. Po jakiś dwóch próbach Riko przypomniał sobie że "zostań" to znaczy, że musi się nie ruszać, a ja do niego wrócę.
Albo to, okrążanie siedzącego psa

Większy kłopot miałam w ćwiczeniu polegającym na chodzeniu od pachołka do pachołka, z chodzeniem na luźnej smyczy, ponieważ nigdy nie przykładałam do tego zbyt dużej wagi. Riko najczęściej chodzi bez smyczy, a jak ciągnął to dało się jeszcze go znieść. Ale na treningu, kiedy pies napnie smycz wracamy na początek i jeszcze raz. Musiałam wracać na start ze 2-3 razy. Pod koniec trasy, Riko zrozumiał, że nie tego oczekuję i przestał ciągnąć. Za to Pimpek, przeszedł trasę najszybciej z całej grupy.

Zatrzymanie, posadzenie, okrążenie psa i do następnego pachołka

Ale to była tylko przygrywka. Prawdziwe emocje zaczęły się potem. Zajęcia o tytule "Ssstraszne bębny". Jakiś znajomy p.Agnieszki grał na afrykańskim bębnie. O ile Pimpek szybko się przyzwyczaił, to z Riko miałam dłuższą przeprawę. W końcu jednak się nam udało.

Początki


Tu Riko jeszcze niepewny...

Tu muszę naskarżyć, na pięciomiesięczną borderkę, Kalibali. Zwykle Riko wszystkich odgania od jedzonka, tym razem sam dostał po pysku!


I tu już jemy. A ten diabełek już się czai!

Po zajęciach wybrałyśmy się jeszcze na spacer po Polach Mokotowskich. Psiaki poaportowały, poganiały, poskakały do jeziorka. Były przeszczęśliwe i przebrudne.



I believe I can fly

I believe I can touch the sky





Na koniec - kolaż, który powstał tylko dlatego, że Lenie się nudziło.


czwartek, 15 października 2015

Przyszli obcy i hałasują

Jest ciężko. Wymieniają nam rury. O ile Riko znosił te wiertarki i krzyki całkiem dobrze, to Pimpek czuje się nad wyraz niepewnie. Obszczekuje obcych dopóki ich spokojnie nie obwącha (co z tego, że to ci sami co wczoraj...), zrywa się czasem z hałasem na jakiś większy hałas i cały czas jest czujny. Dziś mogę trochę posiedzieć z nim w domu, ale wczoraj większość czasu spędził na smyczy przywiązany do fotela.
Teraz siedzi na parapecie i nasłuchuje uważnie. Ćwiczę z nim kontakt, to się zawsze przyda.


sobota, 10 października 2015

Był plan

UWAGA! Rozpisałam się.

Plan był. Miałyśmy jechać na torek agility, poćwiczyć trochę. Niestety, jak wyszłyśmy z domu okazało się, że dziś się tam nie dostaniemy, bo właścicielka terenu wybyła. Okej, krótka narada - co robimy? Przecież nie wracamy do domu, co to to nie. 
- A może wybrać się do tego parku co tu podobno jest w pobliżu? 
- Świetny pomysł. Wiesz jak tam dojechać?
- Pojęcia nie mam.
- To może sprawdzimy w internecie?
- Nie, coś ty. Idziemy na żywioł, będzie przygoda!
Jak łatwo się domyśleć, do parku nie dotarłyśmy. Ale nie dlatego, że zgubiłyśmy się. Po prostu, kiedy wysiadłyśmy z autobusu ("Nazwa brzmi podobnie, może to tu?") zobaczyłam wielki napis "MAXI ZOO". Nigdy tam wcześniej nie byłam i musiałam zaciągnąć Beatę do tego przybytku. Ona i Riko jeżdżą tam stosunkowo często, ale ja? Przygoda!
Przed wejściem zatrzymałam się i zaczęłam rozglądać się za czymś do przywiązania psa. Beata spojrzała na mnie jak na osobę niezbyt inteligentną i wymownym ruchem głowy wskazała na otwarte zachęcająco drzwi sklepu. Podążyłam za jej spojrzeniem. W środku kręciło się kilka zwierząt. No, to wchodzimy śmiało!
W środku okazało się, że miałyśmy wielkie szczęście, albo wielkiego pecha - zależy jak na to patrzeć. Trafiłyśmy bowiem na urodziny sklepu. Nasze psiaki mimo tak wielkich rozproszeń zachowywały się pięknie, wykonywały nawet komendy. Jako atrakcja, były porady behawiorysty. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że behawiorystką tą jest pani Katarzyna Bargiełowska. Parę lat temu byliśmy u niej dwa razy i bardzo nam pomogła. Możecie kojarzyć ją z nadawanego niedawno w TVP programu "Przygarnij mnie". Porozmawiałyśmy z nią chwilę i udzieliła nam kilku cennych rad.
Jeśli chodzi o moje wrażenia ze sklepu... Jest upiornie drogo. Serio. W pierwszej chwili poczułam się jak w raju, ale spojrzałam na ceny... Można tam pojechać, żeby pomacać na żywo zabawkę czy coś co nas interesuje, ale kupić dużo taniej w internecie (np. tu). Ewentualnie można zaopatrzyć się tam w smaki. Także jedynym zakupem jakiego dziś dokonałam była gazeta "Mój pies i kot" z pobliskiej Biedronki.
Wieczorem poszłam z Pimpkiem pobiegać. Byliśmy sami, bo Beata wybyła nie wiem gdzie. Muszę przyznać, że mimo że nie wyszliśmy nawet poza pierwszy etap treningu (dalej jesteśmy w stosunku 1:5x5 - minuta biegu, pięć marszu, powtórzyć pięć razy) to widzę już poprawę kondycji u psa i u siebie. Na dzisiejszym treningu skupiałam się na tym, żeby Pimpek biegł/szedł przede mną (robił tak prawie cały czas) oraz na komendach TRENING, PRAWO, LEWO, NAPRZÓD. Są jeszcze komendy HAJDA i WHOO ale nie były one dzisiejszym targetem.
Kto doczytał do końca, temu chwała.

Tak, wiem - panowie przecięci mostem a zdjęcie sprzed tygodnia

wtorek, 15 września 2015

Rozłożyłam się

Dziś dużo tekstu. Uwaga, przygotować się!
Beata pisała, że się niegroźnie przeziębiłam - te informacje są już nieaktualne. Mam zapalenie oskrzeli. Tydzień w domku najmarniej.
Każdy spacer to dla mnie wyprawa, ja nie mam siły nawet przed komputerem siedzieć! Wczoraj wyszłam na dwa (nie, nie, nie bójcie się! Mieszkam z mamą, w razie czego ona z Pimpkiem wychodzi! Tyle, że tego serdecznie nie znosi...), dziś na jeden i chyba nie dam rady wyjść na więcej. Musiałam wyjść, bo Pimpuś zjadł już prawie całą karmę. W naszym domu panuje zasada, że ja kupuję rzeczy dla psa. Teoretycznie mama mogłaby pójść do sklepu a ja tylko oddałabym jej pieniądze, ale że honorowa ze mnie bestia - nie mogłam na to pozwolić ;)
Nie mogłam go po prostu zostawić w domku, poszliśmy razem. Nie byłabym sobą gdybym czegoś z nim na spacerku nie zrobiła, a że z powodu okropnej chrypy komendy głosowe nawet dla mnie brzmią wyjątkowo niesympatycznie, postanowiłam poćwiczyć coś innego niż sztuczki. Padło na zostawanie pod sklepem.
Pimpek pod sklepem szczeka. I szczeka. I szczeka. Jakoś nigdy nie mam czasu/nastroju/okazji/humoru żeby to przepracować. No to dziś - próbujemy!
Komenda optyczna (gardło!) SIAD! I dwa kroczki w kierunku tak zwanego "bazarku" na którym znajduje się sklep zoologiczny. Nie zaszczekał? Świetnie! Wracamy do psa, jest ciacho. No to trzy, cztery, pięć kroków. Udało się. No to próbujemy dojść do furtki, o nie, nie wyszło, no to cofamy się... A może w inną stronę? Ślicznie!
I tak dalej. Ćwiczyłam z nim to ok. 15 min, na więcej nie miałam siły. Zaszczekał, odsuwałam się dalej, ucichł, natychmiast wracałam z ciachem. W końcu rzuciłam mu garść smaczków w kupę liści i poszłam do sklepu. Prawie starczyło. Ale za to jak już mnie zobaczył, zaszczekał tylko raz (nigdy nie podchodzę do niego jak szczeka, zatrzymuję się i czekam aż się uspokoi).
Wiem, że jeszcze wiele takich sesji przed nami, ale cóż... Jesteśmy na dobrej drodze!


wtorek, 8 września 2015

DCDC - relacja :D

Trochę po czasie, ale weekend miałyśmy bardzo zajęty, a w poniedziałek pogoda była tak brzydka, że nic się nie chciało...
Zgodnie z planem na DCDC pojechałyśmy w sobotę. Przyznam szczerze, że obawiałam się jazdy metrem. Pimpuś tego środka komunikacji bardzo się boi, Riko jeszcze nigdy nim nie jechał. Obawiałam się, że uczucia Pimpuszonka będą oddziaływać na Rikunia. Tymczasem było zupełnie odwrotnie! Dobrze zapoznawany z metrem Riko właściwie się nie bał, a widząc to, Pimpek po kilku stacjach przestał się trząść i zaczął nawet jeść!
Na miejscu - mrowie psów! I nosy przy ziemi, i latanie od drzewka do krzaczka. Przy wejściu do parku zapięłyśmy psiaki na flexi (normalnie używamy zwykłych smyczy) ale w sumie większość czasu spędzały luzem, na zmianę kąpiąc się i schnąc.
Udało nam się skorzystać z porady behawiorysty a Beata kupiła dwa frisbee.
Jeśli chodzi o występy... Na zawody jechałam nastawiona na wyhaczanie ciekawych numerów we freestaylu i wróciłam zainspirowana i pełna pomysłów. Beata zaś postanowiła ćwiczyć regularnie frisbee z Riko. Czy zapał jej się utrzyma? Czy okaże się słomiany? Na pewno będziemy informować.
Podsumowując - było fantastycznie, wróciłyśmy ok 20:00, nie zawiodłyśmy się. W przyszłym roku jedziemy na pewno.

Foto.

Pierwsze kroki po wodzie

Śliczny Pimpuś

Jestem skupiony

Do wody!


dajdajdajdajdaj


To zdjęcie być musi. Policz szczęśliwe psy.


 Bonus: Za kulisami


niedziela, 3 maja 2015

Przepraszamy za usterki

Na początku chciałabym przeprosić za ten ostatni brak postów. Nie mam chwilowo w domu internetu.
We wtorek poszłam z Pimpkiem do weterynarza, zaszczepić go na wściekliznę. Był niewiarygodnie wprost grzeczny. Prawie się nie bał, smaczki jadł nawet stojąc na stole (!). Pracowałam z nim nad tym ostatnio i na reszcie było widać efekty. No i niestety, wygląda na to, że będziemy zaczynać od początku. Dlaczego? Cóż, w drodze powrotnej skaleczył się w łapę. Było już za późno, żeby wracać, więc poszliśmy następnego ranka. Psiak paskudnie rozciął sobie całą opuszkę, dlatego musiał mieć założone stapery. Piszczał i wyrywał się potwornie. Zresztą, trudno mu się dziwić.
Co dwa dni chodzimy na zmianę opatrunku. Dziś był chirurg, którego nazwiska litościwie nie wymienię. Wyjął mu zszywki, założył nowy bandaż i powiedział, że we wtorek będzie można zdjąć.
Opatrunek nie przetrwał nawet spacerku do domu.
Wróciłam zła do gabinetu (chirurg nie umie bandaża założyć?!?). Okazało się, że pan doktor wyszedł na pół godzinki i nie długo wróci. Młoda wetka która została w tym czasie na lecznicy próbowała mu założyć nowe stapery (bo oczywiście Pimpek ranę znowu całą rozwalił). Ale mój psiak wiedział co się święci. Na widok zszywacza zaczął się szarpać i wyrywać. Wierzgnął dziko i zszywka zamiast na ranie znalazła się obok. Weterynarz wydłubała ją i poprosiła, o zaczekanie na powrót doktora. Czekałam więc i czekałam, kolejka rosła. W końcu chirurg wrócił. Założył stapery (trzymałyśmy Pimpka obie - i ja, i wetka; boleśnie dostałam metalowym kagańcem w twarz) i nowy, tym razem porządny bandaż.
Największy problem mam z wymyśleniem nie wymagających użycia łap rzeczy, które mogę z Pimpkiem ćwiczyć. Akurat (o ironio) w planach na majówkę miałam "pies kuleje". To raczej zaczeka. W końcu mnie olśniło. "Trzymaj"!
Pimpek nie lubi używać pyska. Wprawdzie uwielbia szarpanie, ale trzymanie w pysku przedmiotów, zbieranie rzeczy na spacerach? To zdecydowanie nie jego ulubione zajęcia. Wczoraj postanowiłam to zmienić. I co? Mój pies potrafi teraz utrzymać w pysku przez jakieś 5 sek nie tylko atrakcyjną piłkę, ale nawet zwykły, nudny ołówek! Co więcej, zaczął przynosić mi kapcie! Niebawem zabierzemy się za "wyrzuć".



sobota, 18 kwietnia 2015

Spacery... są najfajniejsze!!!

Dzisiaj ćwiczyliśmy mięśnie na stojącym na podwórku "koniku", a poza tym socjalizacja! Jak codziennie na wieczornym spacerze ćwiczyliśmy sztuczki w różnych miejscach. Staramy się zabierać psiaki w różne miejsca, na przykład nad Wisłę czy do lasu. Dziś padło na okolice gabinetu weterynaryjnego, a Riko się nie zestresował (co zawsze ma tam miejsce), więc jestem bardzo z niego dumna.