Zimno bo zimno, ale wyzwania gonią! Zaciskamy szczękające zęby i chodzimy na spacery. Na dzisiejszym popołudniowym (Beata wyrwała mnie z błogiego oglądania skoków narciarskich) poszłyśmy na wybieg. Był to jeden z przystanków na naszej trasie, okazał się jednak jej końcem - w przyspieszonym tempie wróciłyśmy do domu. A było to tak:
Weszłyśmy na wybieg. Miło gawędziłyśmy z właścicielem pewnego wielkiego węgielka podczas gdy psiaki bawiły się wspólnymi, wybiegowymi piłkami. W innej części placyku bawił się ze swoją panią Jack Russel Terier o imieniu Gonzo. W pewnym momencie podeszli do nas. Jack od razu spróbował zdominować Riko. Nic by się nie stało poza ustaleniem reguł między panami, gdyby właścicielka teriera nie zaczęła się wtrącać, krzyczeć na psy i bić je. Złapałam Pimpka zanim zdążył się poważniej włączyć w bójkę (bo oczywiście skoczył na pomoc kumplowi). Pani wreszcie porwała swojego psa na ręce (cud, że jej nie pogryzły). Beata doskoczyła do Riko i zaczęła go oglądać. Tymczasem, pani upuściła swojego psiaka nie zapinając go nawet na smycz. Natychmiast podbiegł on do Riko i przystąpił do dzieła. Zbaraniała Beata tylko przeszkadzała spanielowi się bronić. Nie zdążyła odskoczyć i została (na szczęście nie do krwi) ugryziona w palec.
Za to Riko... Riko wylądował u weterynarza. Ucho rozdarte w dwóch miejscach. Zastrzyk przeciwbólowy, odkażenie rany... Przez trzy dni przemywać i pokazać się na kontrolę. Kurtka w krwi, obroża w krwi, ucho w krwi... A ptaszki ćwierkają, że to nie pierwszy raz, kiedy Gonzo kogoś zranił.
A Pimpek? Pimpek siedzi w wannie, trzęsie się i dyszy bo dalej strzelają...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz